Na wieczór z lekką lekturą, na popołudnie przy kawce i ciachu, na weekend na działce... Jak kto woli.
Książka nosi tytuł "Mama ma zawsze rację" i wyszła spod pióra Sylwii Chutnik - pisarki; aktywistki społecznej; prowadzącej Fundację MaMa. Za pracę na rzecz matek nagrodzono ją w 2010r. Społecznym Noblem Ashoki. Jest autorką powieści "Dzidzia" i "Kieszonkowy atlas kobiet", za który otrzymała Paszport "Polityki oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Stworzyła również wyjątkowy przewodnik "Warszawa kobiet". Pisze sztuki teatralne oraz felietony, m.in. do "Polityki", "Pani", "Dziecka" i "Bluszcza".
Nie będę streszczać, opisywać, nakłaniać...
Po prostu zachęcam - każdą przyszłą i obecną mamę.
Mi autorka na pewno otworzyła oczy na wiele kwestii związanych z macierzyństwem...
A żeby zachęcić bardziej, przytoczę kilka fragmentów (moich ulubionych), wyrwanych zupełnie z kontekstu. Niech one nakreślą poruszaną w książce problematykę.
A żeby zachęcić bardziej, przytoczę kilka fragmentów (moich ulubionych), wyrwanych zupełnie z kontekstu. Niech one nakreślą poruszaną w książce problematykę.
"Codzienność różni się nieco od teorii rozwijanych przez poradniki. Codzienność boli i wystawia nas na próby ogniowe już od rana. Dzwoni budzik - czas wstawać. Odwracamy się spuchniętą twarzą w stronę Miłości Naszego Życia i błagając, rzęzimy: odprowadzisz do przedszkola? Bez reakcji. Wstajemy więc i zaczynamy ogarniać rzeczywistość. W kuchni krajobraz jak po wybuchu bomby atomowej, w przedpokoju ubłocone buty, w lodówce gra zespół Pustki. Jak to się mogło stać w królestwie Perfekcyjnej Pani Domu?"
(Rządy domowe)
"Mimo że moje dziecko jeszcze jest w domu, to zaczęłam zastanawiać się, jak mogłabym się czuć w chwili wyfrunięcia z gniazda tego jedynaka, pierworodnego, wyczekiwanego. Dziecka swego.
Zdaje się, że to tak dużo czasu. Mniej więcej osiemnaście lat. Przez ten czas zawsze będziemy razem, my i nasze dzieci. Będziemy grać w Monopoly przy dużym stole, jeść niedzielne śniadania i robić zakupy. A nasze dzieci będą opowiadać nam swoje perypetie ze szkolnymi kolegami i w ogóle: mówić coś do nas, a nie tylko półsłówka i pomruki. Przychodzi jednak taki dzień, kiedy z przerażeniem zauważymy, że nasi milusińscy to obcy ludzie, którzy na dodatek wolą innych, a nie nas - rodziców, którzy wychowywali, od ust sobie odejmowali i ze strasznym poświęceniem oglądali Teletubisie. Pięć godzin dziennie - codziennie! W chwilach odcinania pępowiny (najczęściej: zębami, piłą mechaniczną, pazurami) na płacz nam się zbiera i czujemy straszny smutek, że oto z gniazd wyfruwają dzieciny i wcale się za nami nie oglądają. Wręcz przeciwnie: wstydzą się nas, nagle postarzałych i niemodnych. A przecież tak się staraliśmy, kiedy próbowaliśmy zapamiętać te wszystkie nazwy stworów z kreskówek, a potem stworów śpiewających przeboje. I śledziliśmy aktualne powiedzonka, ba, rozumieliśmy je i potrafiliśmy użyć w odpowiednim kontekście. Jednak to już nie wystarczy, takie życie. Młode opuszczają swój rodzinny dom, wybierają dalekie studia, żenią się na innych kontynentach. Stare pierniki bujają się wtedy na werandzie w wiklinowych fotelach, przeglądając albumy ze zdjęciami (albo śledząc dzieciaki na fejsie). Wspominają, ronią łzy, niepotrzebnie zresztą, bo tu się nic nie da zrobić. Od tej chwili musi nam starczyć rachityczny SMS wysłany raz na miesiąc "kasa mnie się skończyła" I tyle..."
"Bo my byłyśmy ostatnio chore, nas bolał wczoraj brzuszek. Tak myśmy płakały, bo tak żeśmy cierpiały. Tiutiutiu tiule nad wózeczkiem i dziubdziusie słodkie. Kompletny brak zahamowania w kwestii stłamszenia swojej tożsamości. Dorosłej tożsamości. Na co nam ona, mamy przecież słitaśne bobo, które patrzy na nas swoimi poważnymi oczami z coraz większym zdumieniem i myśli: co my robimy? Przestańmy się więc wygłupiać, infantylnie skrzeczeć nad wózeczkiem. Idzie taka matka po placu zabaw i tylko nosek wyciera, smoczek podtyka, chusteczką zwilżoną foremkę przeciera. A daj już spokój, kobito, temu dzieciakowi. Pozwól mu się zabrudzić i nie mów do niego jak do, no właśnie, dziecka. Mów do niego jak do człowieka..."
Prawda, że brzmi interesująco? Aż chce się czytać więcej i więcej...
Jeśli chcecie przeczytać=nabyć tę książkę, można dostać ją TUTAJ.
(Kiedy opuścisz dom swój rodzinny)
"Bo my byłyśmy ostatnio chore, nas bolał wczoraj brzuszek. Tak myśmy płakały, bo tak żeśmy cierpiały. Tiutiutiu tiule nad wózeczkiem i dziubdziusie słodkie. Kompletny brak zahamowania w kwestii stłamszenia swojej tożsamości. Dorosłej tożsamości. Na co nam ona, mamy przecież słitaśne bobo, które patrzy na nas swoimi poważnymi oczami z coraz większym zdumieniem i myśli: co my robimy? Przestańmy się więc wygłupiać, infantylnie skrzeczeć nad wózeczkiem. Idzie taka matka po placu zabaw i tylko nosek wyciera, smoczek podtyka, chusteczką zwilżoną foremkę przeciera. A daj już spokój, kobito, temu dzieciakowi. Pozwól mu się zabrudzić i nie mów do niego jak do, no właśnie, dziecka. Mów do niego jak do człowieka..."
(Niuniusie w falbankach)
Prawda, że brzmi interesująco? Aż chce się czytać więcej i więcej...
Jeśli chcecie przeczytać=nabyć tę książkę, można dostać ją TUTAJ.
O! Muszę przeczytać. Czytałam kilka felietonów S. Chutnik w jakimś czasopiśmie i były naprawdę dobre. Polecam też "Macierzyństwo NON-FICTION. Relacja z przewrotu domowego" Joanny Woźniczko-Czeczott.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o niej - jak zdobędę, to przeczytam :)
UsuńCzytalam i takze polecam- smiechowe te felietony na maxa :)
OdpowiedzUsuń