Po kilku miesiącach zumbowej posuchy (zajęcia zostały odwołane) ruszam dzisiaj znowu na "tańce". Mam tylko nadzieję, że zdołam wrócić o własnych siłach, bo forma poszła dawno w kąt. Obyś, Maju, nie musiała dźwigać mnie do domu na plecach ;)
Tak sobie obiecywałam, że chociaż raz w tygodniu - ćwiczenia, rower... Marzyłam, żeby zacząć biegać, żeby "powalczyć" trochę ze sobą. I klapa :( Słabą mam wolę, oj słabą...
No i czasu ostatnio na wszystko brakuje. Szyję, "kartkuję", gotuję... Szymek też od kilku dni bardziej wymagający. Może kolejne zęby... Śpi gorzej, w ciągu dnia bywają trudne - marudne momenty. Przez to wszystko ja też jakaś niedospana. A kiedy w końcu "odpływam", śnią mi się głupoty, które spokoju zaznać nie pozwalają.
Do tego wszystkiego jeszcze stres związany z kończącym się latem. Zapytacie "Ale dlaczego?!". Ano dlatego, że skoro jesień za pasem, to i zima w pobliżu, a zimą to ja wracam do pracy... Stres (już teraz!) w związku z tym faktem odczuwam ogromny. Tak już mam, że martwię się wszystkim na zapas. Ten typ tak ma :)
Ech, taki to dzisiaj lekko marudny post się skrobnął. Bywa i tak.