Długo nie pisałam, długo nie robiłam żadnych zdjęć. Po części z braku czasu, po części z przygnębienia, ale i po części świadomie. Potrzebowałam czasu, żeby spojrzeć na swoje macierzyństwo z innej perspektywy, z niewielkiego dystansu; żeby znowu zrozumieć, że tak, jak jest, jest dobrze; że tak być musi; że inaczej nie będzie; że to, jak jest, nie minie, ale że to po prostu jest nasza nowa rzeczywistość (nadążacie?). Musiałam złapać oddech, żeby ze spokojem przyjrzeć się temu, jakie są nasze dzieciaki i jakie relacje je łączą, a przede wszystkim temu, jak radzi sobie z ich budowaniem (z racji nasilającego się buntu) nasze najstarsze dziecię.
Kto przygarnie misia?
Taka już jestem - jak coś robię, to w ilości hurtowej! A że realizowałam ostatnio kilka zamówień na misiowe podusie do wózka, uszyłam za jednym zamachem nieco więcej ;)
Uciekam z domu!
Wybieram się dziś do fryzjera. Do fryzjerki - przepraszam, Pani Ewelino :)
W końcu! Potrzebuję tego jak nigdy. Jak powietrza! Nie dlatego, że moje włosy wołają o ratunek (chociaż po części tak właśnie jest), ale dlatego, że KONIECZNIE MUSZĘ WYJŚĆ Z DOMU!
Chaos kontrolowany
Tak to właśnie wygląda.
Ostatnio nie ogarniam. Tzn. chyba ogarniam, bo jeszcze mogłoby być zdecydowanie gorzej, jednak mam dziwne wrażenie, że wszystko mi się jakoś rozłazi... Coraz mniej czasu dla siebie, dla domu. W zasadzie cały poświęcamy dzieciom. A im dalej w las, tym... więcej obowiązków. Coraz częściej w zlewie piętrzy się stos naczyń, coraz więcej rzeczy do prasowania... Cóż, taki lajf... Priorytety mam inne :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)