Śniło mi się, że spotkałam koleżankę z liceum.
Ona piękna, zgrabna, wyfryzowana, w pełnym makijażu. Uśmiechnięta od ucha do ucha. Ja znowu w legginsach, na sportowo.
Poczułam się niepewnie.
Na mój widok krzyknęła z daleka:
-No cześć! Tyle czasu! Co u Ciebie?
I nie czekając na odpowiedź, dodała:
- Wiesz, ja pracuję w tej kancelarii adwokackiej tam za rogiem. Mówię Ci - świetna robota! Nie mogłam trafić lepiej. No i męża tam znalazłam! A mieszkam na tym nowym osiedlu. Wybudowaliśmy się w zeszłym roku. No, a Ty? No mów!
No to mówię jej, chociaż już wiem, że ta rozmowa nie skończy się miło. Dla mnie.
Czuję zakłopotanie.
Mówię, że nauczycielką zostałam. Że mam męża i trójkę dzieci ("O! Aż tyle? Wow!"). Że mieszkamy w małym domku na wsi. Że teraz zajmuję się dziećmi i że nie wyobrażam sobie, że mogłabym je zostawić...
Przerwała mi:
-A pamiętasz Kaśkę? Wyjechała do Stanów. Jest tam modelką. Byliśmy u niej miesiąc temu, wracając z wakacji. A Wy gdzie ostatnio byliście?
- No wiesz, nam trochę trudniej wyrwać się z domu z małymi dziećmi.
- Yyy, no tak.
Poczułam się podle. Było mi wstyd. Wstyd, że nie dorobiłam się tego, co ma ona. Wstyd, że nie wyglądam jak ona. Że wyszłam na nudziarę. Że moje życie w ogóle jej nie interesuje.
Przez moment było mi nawet wstyd, że mam takie życie, jakie mam...
Atmosfera przygasła. Uśmiechy stały się udawane, a rozmowa nie kleiła.
Rozstałyśmy się, życząc sobie "wszystkiego dobrego"...
Później śniło mi się jeszcze i śniło, ale po przebudzeniu pamiętałam tylko o tym "spotkaniu", a właściwie o tym, co wtedy czułam.
Spojrzałam w lustro, myjąc zęby i mnie olśniło. Wywróciłam oczami i uśmiechnęłam do siebie.
Dlaczego?
Bo gdyby doszło do tego spotkania w realu, to nie ja czułabym się głupio, tylko moja znajoma! Nie ja chciałabym zapaść się ze wstydu pod ziemię. Nie ja miałabym wyrzuty sumienia, że źle pokierowałam swoim życiem.
To ja zagadałabym ją opowieścią o moim cudownym życiu - o dzieciach, o mężu. Z uśmiechem na twarzy i dumą w oczach mówiłabym jej, że wszystko wspaniale nam się ułożyło. Że jest tak, jak sobie wymarzyliśmy. Że nasze życie jest cudem. Że dzień po dniu doświadczamy jego niezwykłości. Że nic innego nie może się z tym równać.
Mówiłabym jej też, że nie ma nic ważniejszego niż rodzina. Że co tam wyjazdy, co tam wielki dom - bez dzieci to nie ma sensu.
Nie byłoby mi wstyd, że mam na sobie zwykłe legginsy, a nie kieckę za tysiąc, bo przecież ja legginsy uwielbiam, a sukienki biurowe mnie krępują. Nie żałowałabym, że nie mam makijażu, bo tuszowanie rzęs w zupełności mi wystarczy.
Bo każdy ma takie życie, jakie chce mieć, jakie lubi, z jakim jest mu dobrze.
Uśmiechnęłam się jeszcze raz do lustra. Z pokoju Szymka doszły mnie: "Mamuś, noćni!". Parsknęłam.
Oto moje życie.
Najlepsze.
Aż się wzruszyłam :) Pięknie napisane :) Uwielbiam Cię :)
OdpowiedzUsuńTez zazwyczaj chodze w leginsach BA ja nawet nie szukam w sklepach innych bo juz sie w nich zle czuje ;-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać Aniu twoje posty są takie mądre, sama mam trójeczkę dziciaczków jest mi tez czasami bardzo ciężko ale wiem że muszę dla nich żyć i nie wyobrażam sobie życia piękniejszego bez nich. Pozdrawiam Agata
OdpowiedzUsuńZdecydowanie druga część tekstu lepsza:) Bo co z tego, że wyjeżdżamy na wycieczki zagraniczne, mamy dużo pieniędzy oraz modnych i eleganckich sukienek w szafie skoro szczery, przepełniony miłością uśmiech dziecka od samego rana jest wart o milion razy więcej niż to wszystko :)
OdpowiedzUsuńPaulina(Paula)
:-)
OdpowiedzUsuńOj, znam Osoby, które wszystko by dały, żeby móc martwić się i wściekać i narzekać, bo Rodzina i Dzieci...One mają tylko czas...a w sumie i jego coraz mniej..
OdpowiedzUsuńSama prawda! :) Jak zawsze mądrze powiedziałaś :) Bo dzieci to największy skarb :)
OdpowiedzUsuńZ tego posta płynie jedno przesłanie. Wiele ludzi chełpi się tym co z pozoru daje im szczęście, spełnienie, rzekomą satysfakcję. Rzeczy materialne przemijają, samochody korodują, piękne domy trzeba remontować, a nieskazitelny manicure trzeba wciąż robić na nowo. Owszem dają radość ale chwilową i nigdy nas nie zaspokoją w pełni, wciąż będziemy do czegoś dążyć czegoś szukać. Nigdy nie będziemy mieli dość. Zaś miłość jakiej doświadczyć możemy na co dzień ze strony naszych bliskich, radość z każdego "zwyczajnego" dnia z dziećmi, uczucia jakie możemy przelać na tych których kochamy to są wartości nie przemijające, wieczne i dające prawdziwe spełnienie. Prawdziwa i piękna historia :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam :)
OdpowiedzUsuńTak jak napisałaś " Bo każdy ma takie życie, jakie chce mieć, jakie lubi, z jakim jest mu dobrze"Każdy ma w życiu swoje priorytety i z czasem one się zmieniają.dla jednych będzie to rodzina,dzieci,a dla innych praca,podróże i zawsze będzie tak że jedni drugiego nie zrozumieją.
OdpowiedzUsuńAniu, zaglądam do Ciebie czasami, choć nie komentuję. Jednak dzisiejszy wpis wymaga komentarza, nie mogę się oprzeć:-)
OdpowiedzUsuńBardzo mądrze napisałaś, nic dodać, nic ująć - każdy żyje tak, jak chce życie; ma takie życie, z jakim mu dobrze, jakie lubi. Co tam kiecki za tysiąc złotych albo wycieczki na Majorkę czy Kretę, jeśli nie ma się obok siebie dzieci. To one są naszym sukcesem, naszym szczęscie, niezależnie od tego, kim bedą kiedyś i jakich dokonają wyborów. Mając dzieci, nawet w legginsach i bez makijażu, matka czuje się piękna i spełniona, a o to przecież chodzi, prawda?
Pozdrawiam, całusy dla maluchów, szczególnie dla Starszaka:-) - I.