No ciągle. Dzień po dniu. COŚ.
Inne postanowienia noworoczne status: in progress, a to jedno - pisanie - leży (i kwiczy, i uwiera boleśnie).
Tyle razy myślałam, zapisywałam w głowie pomysły, tematy, słowa, nawet zdania całe. Co z tego - pamięć ulotna, a życie pędzi jak szalone i nie daje wytchnienia. Pstryka mnie w nos mniej więcej tak, jak Franek Jagodę na zdjęciu wyżej ;)
Choroba za chorobą. Mam wrażenie, że od listopada w naszym domu wciąż ktoś choruje. Szczepienie odkładane już trzeci raz, bo najpierw zapalenie płuc, później katar i kaszel, teraz niezidentyfikowany wirus, objawiający się trzydniową gorączką powyżej 39 stopni i biegunką. Jagoda już zdrowa, Franek w trakcie.
A pomiędzy tym codzienność.
Pranie, prasowanie, sprzątanie, gotowanie...
Przedszkole i związane z nim wszystkie wątpliwości oraz bunty.
Dentysta - moja zmora już od miesiąca.
Treningi - przynajmniej 3 razy w tygodniu.
Dieta, a właściwie rewolucja żywieniowa połączona z próbą zrzucenia kolejnych kilogramów.
I walka. Nieustanna walka o szczęście. O wyrzucenie na stałe ze swej przemęczonej, przeładowanej głowy złych myśli.
Tyle się w minionym miesiącu zdarzyło, a wszystko warte uwiecznienia.
Wyjątkowe przytulasy...
...i spacery (choć rzadkie) w pięknej scenerii...
...i robienie prezentów dla ukochanych babć...
...i zabawy - coraz dłuższe, coraz bardziej kreatywne...
...i uśmiechy...
...te "pełną gębą"...
...i te niemal niezauważalne...
...i dwudniowy wypad do Karpacza (bez bliźniaków)...
...i poranne piżama party...
...i pierwsze fikuśne kitki...
...i pierwsze strzyżenie Franka...
...i pierwsze Walentynki w przedszkolu.
Sporo tych pierwszych razów...
Może kiedy przyjdzie wiosna, może kiedy choróbska w końcu odpuszczą, znajdzie się czas i ochota na pisanie. Może... Oby!
Na razie czekam. Na lepszy nastrój. Na wolną chwilę. Na znak - że jest sens, że warto. Nawet na aparat czekam, bo coraz gorsze zdjęcia robił, więc powędrował do naprawy. Czekam... I wierzę, że się doczekam!
Aniu trzymam kciuki za to Twoje czekanie, a właściwie doczekanie:-) Choć i tak to "w międzyczasie" W Twoim wydaniu jest wyjątkowe. Dzieci zmieniają się niesamowicie! Gonią Szymka wzrostem i zapewne umiejętnościami:-) Ja już wypatruję wiosny i zdecydowanego ciepła. Więc chyba poczekam z Tobą na te bezchmurne dni:-) uściski Aniu:-h
OdpowiedzUsuńWspaniałe:)
OdpowiedzUsuńAle mała różnica miedzy Szymkiem a Franiem :D
OdpowiedzUsuńZazdroszcze wypadu bez maluchów.
Wiosno przybywaj! Zdrówka :)
Pozdrawiam serdecznie, Aniu. Całuję dzieciaczki (rosną jak na drożdżach i cały czas czarują mnie swymi ślicznymi oczętami), a Tobie przesyłam przeczytany gdzieś, kiedyś fragment:
OdpowiedzUsuń"Czekam na wiosnę, na jej dotyk,
a pójdę za nią tak jak stoję.
Zrzucę z nóg buty, z serca smutek,
zostawię zimie niepokoje.
Wsłucham się w świergot,
w oddech ziemi,
głowę umyję ciepłym deszczem.
Pozwolę słońcu pieścić ciało
i zamknę oczy szepcząc...
......wreszcie".
Trzymajcie się zdrowo:-) Życzę więcej czasu i ochoty na pisanie - I.
Aniu ależ dzieciaki CI urosły!
OdpowiedzUsuńU nas to samo od listopada choroba za chorobą :( Albo ja, albo Ala albo mąż. Już nie daje rady.
Ania, sama niedawno tak siedziałam na fotelu fryzjerskim z moim M:)))) uściski - MM
OdpowiedzUsuńMacierzyństwo to droga pod górę, ale za to z pięknymi widokami. I te wszystkie choroby, bunty, krótkie noce, szybkie poranki, gorsze dni to wspinaczka właśnie, ale jak się patrzy na dzieci to piękniejszego obrazu nie można namalować. Pozdrowienia dla Ciebie Aniu i Twojej Rodziny
OdpowiedzUsuńKasia